Classic Star Wars - Han Solo at Stars' End
Dwa lata przed Nową nadzieją

"Who says bein' a hero doesn't pay!"
Zbliżamy się po woli, nomen omen, do końca naszej wycieczki historycznej po "stripach" Star Wars z "Los Angeles Timesa". Co ciekawe, rozpoczęliśmy ją od końca, czyli od dzieł Goodwina i Williamsona, zebranych później przez Dark Horse'a w serii "Classic". Wiemy już, co było powodem, że Russ Manning odszedł. Wiemy, dlaczego Al Williamson tak długo "bronił się" przed rysowaniem SW w gazecie. Dziś pora na twórczość filipińskiego rysownika Alfredo Alcali, a to z powodu...
Nie, nie wiem, kto wpadł na pomysł adaptacji komiksowej powieści Briana Daleya z 1979 roku pod tym samym tytułem. Może kiedyś się dowiem, tak jak i z naszej wycieczki dowiedziałem się mnóstwo o historii wczesnych komiksów SW. Przełom lat 1980-81 dla "stripów" LA Timesa był okresem poszukiwania nowej drogi. Archie, jak dla mnie, nie prezentował sobą jeszcze poziomu akceptowalnego. Tak więc padło na adaptację dobrej, znanej historii, a nie na autorski scenariusz. Pozostała kwestia rysownika... Archie współpracował wtedy już z Alfredo Alacala, kończąc historie Russa ("The Frozen World of Ota), a i w samodzielnym projekcie (pod pseudonimem) "Planet of Kadril", więc...
"Han Solo at Stars' End" to kwintesencja twórczości Alfredo. Już we wstępie (wydanie TPB) dowiadujemy się kim był i jak trafił do świata amerykańskiego komiksu. A historia, jak zwykle, to zaiste niezwykła. Od młodego chłopaka z fotograficzną pamięcią (a i słuchem), szpiegującego japońskie instalacje wojskowe na Filipinach w czasie II Wojny Światowej, poprzez lokalnego "komiksiarza", nota bene wyprzedzającego wszystko to co działo się w tej branży w wielkim świecie, a to chociażby poprzez Voltara, któremu Conan mógł co najwyżej... Aż do "łapanki" DC na Filipinach, aby odświeżyć krew w branży. Tak oto mistrz piórka i tuszu, wraz z wieloma utalentowanymi kolegami, trafił na początku lat siedemdziesiątych do USA, gdzie jeszcze i dekadę później uczono się, i próbowano podrabiać szkołę filipińską. Tak, nasz dzisiejszy komiks, to dzieło Alfredo. Fakt, dziś dla nas jest archaiczny, ale mówimy o komiksie sprzed prawie trzydziestu lat. Fakt, po doskonałym wstępie wiedziałem czego szukać, tu delikatnej ręki, która tuszem tworzy nastrój, przy pomocy światłocienia, tła, siateczki kresek nie spotykanej w takich ilościach i takiej jakości w owych czasach. Jednym słowem mistrz swych czasów. Fakt, kompozycja kadru często pozostawia wiele do życzenia. Ale ta kreska... A historia?
Dla tych co nie czytali powieści, krótkie wprowadzenie. Zresztą komiks długi nie jest, na późniejsze standardy stajni Mrocznego Ogiera to tylko trzy zeszyty. A Han Solo i Chewbacca, na jakieś dwa lata przed wydarzeniami znanymi z pierwszego filmu, w celu zwiększenia dochodów, wylądowali w Sektorze Korporacyjnym. W owym czasie, był to region, z którego Imperium czerpało także niemałe dochody, dzięki czemu sektor cieszył się jako taką niezależnością. A gdzie "niezależny" biznes, broniący bardzo swych tajemnic i dochodów, tam i przemytnik się pożywi. Lecz... Tym razem nie wyszło i w czasie ucieczki przed okrętami lokalnej władzy, "Sokół" odniósł poważne uszkodzenia. Bez kasy, bez sprawnej "ciężarówki"... Co było robić? Trzeba było odwiedzić Doca i jego mało legalny warsztat naprawczy dla mało legalnych "przedsiębiorców". A tu przykrość... Nie ma Doca, zatrzymały go władze. A biznesem kieruje teraz piękna córka Jessa, na którą urok Hana za mocno nie działa... I to ona zmusza naszych bohaterów do pomocy w uwolnieniu ojca, w zamian za naprawy. "Prosty" barterek... Jak na owe czasy historia ta jest całkiem przyzwoita. Jak przystało na dobrą, awanturniczą opowieść, mamy tu walki, na ziemi i w kosmosie, pojedynki na blastery, przebieranki, zdrajców, "partyzantów", obce rasy, obce planety, a przede wszystkim mamy droidy. A właściwe dwa w jednym, czyli droida roboczego z Fondoru Bolluxa i wmontowanego mu w korpus, małego, ale silnego mocą obliczeniową, Blue Maxa. No przecież wtedy jeszcze Han nie znał R2-D2 i C-3PO, a ktoś musiał ratować białkowców w potrzebie, ryzykując nawet własnym istnieniem na arenie przeciwko droidowi-gladiatorowi. No, ale nie zapominajmy, że wymyślił to Brian, a nie Archie...
Historia kończy się jak zwykle, czyli "dobrze", przynajmniej dla części z aktorów spektaklu, a Han z Chewiem, na lekko podrasowanym "Sokole", mogli podążyć ku świetlanej przyszłości i... Nie dokonano adaptacji drugiej powieści Briana, podziękowano Alfredo, a na scenę wkroczył Al Williamson, który znalazł wreszcie czas. I dobrze się stało, gdyż współpraca Ala z Archiem, dała całkiem dobre efekty i nową jakość, a nie odgrzewane kotlety, czy dziełka o których zapomina się po przeczytaniu, a i zdecydowanie uzupełniła tak wszystkich nas cieszący kanon. Ale o tym w pierwszych trzech tomach kolekcji zebranej przez Dark Horse'a z cyklu "Classic Star Wars". Wniosek? Strzeż się! Zawsze może ktoś przyjść lepszy na twoje miejsce. I co wtedy?
Czy to już wszystko? Nie. Została jedna, tajemnicza opowieść o Kashyyyku, której nikt ponownie nie wydał. Ale dla chcącego... A więc spotkamy się jeszcze raz w cyklu opowieści z LA Timesa.
"Keep your blaster primed!"
Droid
[02. 05. 2008]
Tytuł: Classic Star Wars - Han Solo at Stars' End
Scenariusz: Archie Goodwin
Rysunki: Alfredo Ascala
Kolory: Perry McNamee
Okładki: Igor Kordey, Stan i Vince, (zeszyty), Al Williamson (TPB)
Wydanie I: Los Angeles Times, październik 1980 - luty 1981
Wydanie II: Trzy zeszyty, TPB
Wydawca: Dark Horse Comics, marzec-maj 97, październik 97 (TPB)
|przeczytaj inne recenzje|

This site is in no way sponsored or endorsed by: George Lucas, Lucasfilm Ltd., LucasArts Entertainment Co., or any affiliates.
Star Wars and all its characters are (C) and TM by Lucasfilm Ltd.
Website content (C) ICO Squad, 2001-2016
|