Nie interesowało Was co stało się z Vaderem po Yavinie? Znaczy o bitwie o czwarty księżyc tego gazowego giganta? Przecież jego myśliwiec podryfował gdzieś w nieznane, a Lord V zamknięty w metalowym kokpicie jakoś zdołał dotrzeć do cywilizowanych obszarów. W końcu powrócił na Coruscant, by dalej służyć swojemu Panu i prowadzić jego niezwyciężone dotąd wojska.

W Lucasfilmie długo nad tym myślano, za długo. Werbalizację odpowiedzi na to nurtujące pytanie powierzono niejakiemu Paulowi Aldenowi. Oto co człowiek ten wykoncypował. Po odzyskaniu sterowności Vader wylądował na gościnnej planecie Vaal. Ta krajobrazem jako żywo przypomina Afrykę z "Króla Lwa". Poza bezkresną sawanną mieści się tu maleńki imperialny posterunek. Pozostawieni na warcie żołnierze robią wszystko żeby zwalczyć nudę.

Chłopcom naprawdę się nudzi

Gdy Czarny Lord dojdzie do ich stanowiska, znajdzie transport do radosnego jądra galaktyki. Na drodze staje jednak pewne stado.

Ta historia to okrutny żart, albo koszmarna pomyłka. Innego rozwiązania nie widzę. Komuś pomyliły się nagłówki i wydał historię jakby stworzoną do SW Tales w szlachetnej i sławetnej serii Empire.

Wild thing!

Widać nerdy wszystko przełkną, skoro po czymś takim nie wywieźli Aldena i Jeremy'ego Barlowa na taczkach. Przesłanie o szacunku, lojalności, nagrodzeniu ich posiłkiem oraz immanentnej drapieżnościm jaka nadal tkwi w od (relatywnie) niedawna jedzących sztućcami homo sapiens, mogą się podobać, rzecz jasna. Ale tylko z perspektywy zamieszczenia ich w SW Tales. Gdyż to, co odstawiono stanowczo odbiega od wszelkich norm. Stokroć wolałbym, jakby nadal pozostało: Po pokonaniu niezliczonych trudności oraz odbyciu wielu zadziwiających przygód Lord Vader powrócił w końcu na łono Imperium.

Nie dam się nabrać. Za mną nikt nie stoi.